Jeszcze parę lat temu do każdego powyżej dwudziestu pięciu lat mówiło się „pan” lub „pani”.
Nastąpiła jednak zmiana (chyba na lepsze) i obecnie używa się imion. Zwyczaj ten przywędrował zza Atlantyku, kiedy to w latach trzydziestych wszyscy Amerykanie mówili sobie po imieniu. Biznesmen, zatrudniający pięćset osób, był nazywany „Joe” przez sprzątaczkę, urzędnika czy sekretarkę. Zwrot opinii publicznej następuje czasami zbyt nagle i być może Amerykanie odchodzą obecnie od tego obyczaju, podczas gdy my mówimy sobie po imieniu niemal od momentu poznania się. Trzeba być więc rozważnym. Nadmierna duma i powaga są niepotrzebne, ale czasami starsi ludzie oczekują, że okaże im się szacunek z racji ich wieku.
Księża, lekarze, prawnicy i inni zależą w dużym stopniu od swojej powagi, wyglądu itp. Niewielu lekarzy życzyłoby sobie, byś odezwał się: „Cześć doktorku”.
Zaletą używania imion jest zmniejszenie różnic klasowych i poprawienie stosunków międzyludzkich, gdyż trudniej jest być złośliwym i niehonorowym w stosunku do kogoś, do kogo mówi się po imieniu.
Przekleństwa
Niewiele jest przekleństw, których nigdy nie słyszeliśmy. Mówi się, że kapitan statku ma najbogatszy słownik, ale w przyzwoitym społeczeństwie unika się dosadnych przekleństw. Jeśli masz skłonność do słowa na „p”, postaraj się zastąpić je biblijnym: „Idźcie i rozmnażajcie się”. Znamy też historię o małej dziewczynce, która zapytała matkę, skąd ten dżentelmen wiedział, że skórka, na której się pośliznął, była od „cholernej” pomarańczy. Tak więc nie przeklinaj publicznie, choć zrozumiałe to będzie w wypadku, kiedy skaleczysz się przy goleniu czy poleci ci oczko w ostatnich rajstopach.